Dziewiętnastoletnia Ormianka mówiąca płynnie w pięciu językach, młody Rosjanin, który przełamał wszystkie stereotypy i wyobrażenia jakie mogą mieć uczniowie liceum o mieszkańcach tego kraju, a także przesympatyczna Chinka – młodzi obcokrajowcy przeprowadzali serię warsztatów w szkole średniej w małym miasteczku. Mówią, że wszystko musi gdzieś mieć swój początek. Te warsztaty, w których uczestniczyłam, mając szesnaście lat, były moim pierwszym zetknięciem się z organizacją AIESEC. Młodzi studenci, którzy w ramach wolontariatu przeprowadzali warsztaty, byli wówczas pierwszymi osobami spoza Polski, jakich spotkałam. Było to ekscytujące i całkowicie nowe przeżycie, choć także stresujące, bowiem mój angielski w czasach licealnych nie był najlepszy. Mimo znajomości wszystkich czasów gramatycznych, psychiczna bariera powstrzymująca przed mówieniem w innym języku, niż polski, była bardzo silna.
Podczas zajęć wolontariusze przybliżali nam kulturę swojego kraju, zachęcali do komunikacji w języku angielskim, rozmawiali z nami o przedsiębiorczości, o wyborze przyszłej kariery zawodowej, różnicach między miejscami w których na co dzień żyjemy. Te kilka dni, jakie spędzili w naszej szkole, były tymi, które zapamiętałam najbardziej spośród wszystkich zajęć lekcyjnych przez trzy lata szkoły średniej. Pomogły przełamać stereotypy, otworzyły nas na międzynarodowe doświadczenia, sprawiły, że pod koniec tygodnia podekscytowani odkrywaliśmy, że zaczynamy nie tylko mówić, ale i myśleć po angielsku! Wrażenia były pozytywne, choć organizacja AIESEC wciąż była czymś odległym, czymś, o czym nie myślałam, co było gdzieś poza zasięgiem, miałam wciąż za mało informacji.
Po kilku latach kiedy byłam już na czwartym roku studiów los ponownie dał mi możliwość obcowania z ludźmi z innych krajów, w czym zakochałam się po uszy. Szansa poznania innego punktu widzenia, nowego języka, ćwiczenie angielskiego w jego praktycznym użyciu, czerpanie z ich doświadczeń, zgoła odmiennych od moich, poznanie obcego państwa bardziej niż podczas kilkudniowego zwiedzania, cieszyły mnie i cieszą nadal. W końcu kto lepiej zna swój kraj niż jego mieszkańcy?
Podczas projektu w Holandii, poświęconemu coachingowi, poznałam młodszą ode mnie Chorwatkę o imieniu Arta. Arta przypomniała mi o AIESEC, opowiadając o możliwościach jakie daje jej członkostwo w organizacji. Ta drobna, niepozorna blondynka miała w sobie ogromną siłę przebicia, w moich oczach była urodzonym liderem, a wykorzystane szanse jakie dostała dzięki AIESEC pozwoliły jej wspiąć się w krótkim czasie niemalże na sam szczyt komitetu. Przez te kilka dni była moim wzorem, a długie rozmowy z nią i jej słowa zachęty sprawiły, że po powrocie zaczęłam szukać oddziału w moim mieście. Był maj, więc nie łudziłam się, że akurat trafię na rekrutację, organizacje studenckie prowadza nabór na początek semestru zimowego i letniego. Jednak, co uznaję za pewien znak, właśnie w czasie kiedy szukałam AIESEC w Łodzi, trwała rekrutacja do programu Future Leaders.
Choć nazwa brzmiała bardzo oficjalnie, a ja wówczas nigdy nie postawiłabym swojego nazwiska przy jakimkolwiek synonimie słowa „lider”, zaaplikowałam. Coś podpowiadało mi, że może to być początek wielkiej i ważnej drogi, a także kolejne wyjście ze strefy komfortu. Miałam już za sobą kilka „rzutów” na głęboką wodę, byłam przekonana, że tylko w taki sposób czegoś się o sobie nauczę i przezwyciężę lęki.
Pozytywnie przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, pojechałam na konferencję, poznałam wielu nowych, zżytych już ze sobą ludzi. Początki były ciężkie, choć motywacja, która skupia ludzi wokół działań organizacji przemówiła do mnie od samego początku. AIESEC już od pierwszych dni stawiał przede mną wyzwania. Celowo piszę wyzwania, choć na początku postrzegałam je jako trudności. Zostałam wybrana do zespołu sprzedażowego, choć aplikując, wybrałam inną opcję. Bardzo chciałam mieć możliwość przeprowadzenia rozmów rekrutacyjnych z wolontariuszami z innych krajów. Od zawsze uwielbiałam rozmawiać z ludźmi, a nie ich przekonywać. Sprzedaż wymagała i wciąż wymaga ode mnie wzniesienia się ponad własne słabości, przekonania i lęki, początkową niechęć przekuwam w potrzebne doświadczenie i małe wewnętrzne sukcesy. Wciąż się uczę, ale to jest największa radość, w końcu Oscar Wilde mówił, że „żadne życie nie jest zniszczone prócz tego, którego rozwój jest powstrzymywany”.
AIESEC od pierwszych momentów kompletnie zmienił mój pogląd na bycie liderem. Zawsze postrzegałam liderowanie jako wrodzoną predyspozycję, wrodzoną cechę, jak kolor oczu czy włosów. Cechę, którą ja niestety nie zostałam obdarowana. AIESEC uświadomił mi, że niemalże każdy może być liderem, że mogę wykształcić w sobie lidera. Uwierzyłam i odnalazłam w sobie cechy, które pielęgnuję i które rozwijałam od dawna przy okazji innych działań. Uwierzyłam tak mocno, że kilka dni temu dostałam telefon od przewodniczącej łódzkiego oddziału AIESEC. Zostałam liderem zespołu. Nie będzie łatwo, ale postrzegając trudności jako wyzwania czuję się zmotywowana by udowodnić sobie i innym, że można, a znalezienie w sobie wewnętrznego lidera nie jest niemożliwe. Czasem trzeba długo i intensywnie szukać, mnie zajęło to kilka lat. Już nie zmarnuję więcej.